Japonia2005
czwartek, stycznia 27, 2005
  Hihokan .

26.1.2005

Nadal w Beppu. Siedzę w pracowni Malcolm, spróbuję coś napisać, zanim zmierzch zapada. i póki profesor w sali obok wygłasza swoje. Słyszę jego głos. Ale nie przeszkadza mi. Jest gorąco, jak we wszystkich biurach w Japonii. Jak w żadnym domu. Niestety znajdujemy się po kawałku z powrotem w świecie zachodnim. Na śniadanie jemy chleb biały toastowały. I wieczorem pijemy wino czerwone. Malcolm C., Australijczyk, żonaty z Niemką, jest dyrektorem Instytutu Badań APU (Asian Pacific University) w Beppu. Budynki uniwersytetu z delikatnie różowego betonu siedzą na zaszczytnym miejscu nad miastem. Na najwyższej górze. Wznoszą się jak twierdza stalinowska. W nocy są iluminowane i otoczone oparami mgła jak moskiewski plac czerwony w filmie grozy. Beppu jest miastem tysiącach źródeł leczniczych. Wulkan podobno śpi. Ale nasącza ziemię gorącą wodą siarkową. Wrzątkiem. Zwiedzaliśmy źródła Kannawa. Jutro może pójdziemy do Onsen (łaźnia publiczna) lub bierzemy gorący kąpiel piaskowy nad plażą. Każdy z nas pałaszuje twarde jak kamień jajko, zagotowane na naturalnej parze wodnej wychodzącej samowolnie z ziemi. Z instrukcją. Przyklejoną na drewniany blat stołu. Pod folią plastykowej. Dla turystów. Tym razem nawet po angielsku. Białko, które przyjęło kolor brunatny od mułu pełnego minerałów, w którym jajko przynajmniej dziesięć minut się kąpało, z solą. Żółtko z sosem sojowym. Wesołe jajka wielkanocne po japońsku. Słońce niezdecydowane. Profesor jest przekonany, że pogoda z każdym dniem będzie lepsza.

Zima ma, jak już powiedziałam, swoje zalety. Z miasta teraz wyparuje znacznie więcej gorącej wody niż latem. I z wczorajszego jeziora (nie znanej mi nazwy). Naturalne dreszcze podczas zmierzchu. Większe są obecnie różnice temperatury. A efekty tym jaśniej. Ryba też więcej je zimową porą, dlatego jest tłuste i lepiej nam smakuje. Powiedziała nam Tsuji-san. Żona Malcolma, Niemka, nie je wcale surowej ryby. Nie rozumiem, jak w takim razie może przeżyć w tym kraju. Lata co parę tygodni do Australii. Gdzie zawsze ma ciepło. I gdzie żyje wnuk. Tutaj nigdy się nie rozgrzeje. Dom ich z widokiem na zamgloną zatokę Beppu ma prywatne źródło lecznicze. A reszta domu jest mniej więcej nie do ogrzewania. Nie poleca się jednak kąpiel w wodzie źródlanej więcej niż trzy razy dziennie. Przez cały dzień nie można siedzieć w wannie z kamieni szlachetnej. Wieczorem odkręcimy kran i wrzątek wulkaniczny wlewa się do własnego domu. Prostokąt kamiennej wanny odchładza żar na temperaturę nieszkodliwą dla ludzkiej skóry i krwiobiegu.

Nie myślałam, że stykam się już teraz tak blisko z wulkanem. Że jest taki aktywny. I wydziela nam tyle ciepła. Dlaczego, pytam przy porannym toaście, nie wykorzystują gorącą wodę z ziemi (na przykład) dla ogrzewania podłogowe wszystkich domów w kraju? Z powodu minerałów. Za dużo w niej minerałów. Wyjaśnia Niemka, która jest geologiem. Osadzają się. W rurach. Zamiast przepływać. Zatykają z czasem wszystkie wodociągi i przewody. Ale w szklarniach zbierają parę. I dają kwiatom. Aby rosły w warunkach tropikalnych. Na dworze wiszą pomarańcze na drzewach. Pozbawione sensu. Nikt ich nie zbiera. Kwiaty, czary i uroki kwitnące są ważniejsze. Jezdnie czyste od śniegu. Parkingi płatne. Przycięte drzewa. Moje zdumienie sztuczności i starodawności. Przyroda w miniaturze. Zachwycenie weekendowe.

Myślałam, że potężność i ogromność wulkanu zostawię sobie na potem. Na życie po Japonii. Teraz nagle już jest. Tak blisko. Dotykam go. I chodzę po nim.

Wczoraj wieś Yufuin w górach. W kalderze. Pustym pokoju po magmy. Sztuczny świat jak nasze miasto nauki Tsukuba. Cała wieś jako skansen. Zbudowana w roku 1980 na naturalnie parującej ziemi. Zasiedlona tradycjami. Wzbogacona bogactwami naturalnymi, skarbami geologicznymi. Z dodatkiem wymarłego rzemiosła. Materialistyczny świat Japonii. Dmuchacze szkła. Czerpacze papieru. Farbiarze bawełny. Wytwórca miso. Młynarze mąki ryżowej. Ponieważ w herbaciarni było tylko herbata Assam i Darjeling, wypiłam z nimi czarnej kawy. Była za mocna i nie dobrze mi zrobiło w żołądku. W deszczu siedzieliśmy na dworcu i kąpaliśmy stopy w otwartym kąpielisku nóg. Zamiast poczekalni. Aż były czerwone jak raki. I poszliśmy do domu.

Dziś nalegałam na zwiedzaniu Hihokan w Beppu. Muzeum seksu. Żadna Beate Uhse. Erotyczne obraz wielkości ściana. Erotyczne sceny miniaturowe na porcelanowych kubkach sake. Kiepska animacja słynnej sceny z Marleną Dietrich w czerwonej spódnicy. Plastyczne przedstawienie seksu domowego w stylu japońskim. I obok w stylu zachodnim. Imitacje narządów płciowych ze świata zwierząt. Nauka biologii. Ile mierzy penis słonia? Jak wygląda wulwa waleńki. Obrazy kopulujących zebr. Ryczący (z niewidocznej ekstazy) lew. Tanie przykłady. Płaska ikonografia. Wyjaśnienia tylko w języku japońskim. W politycznym i moralnym porządku. Włosy łonowe zamglone za okrągłym kawałkiem szkła mlecznego. Działało to tak, jak czerwona kreska na planach dla turystów. „YOU ARE HERE“. Krok w lewo lub prawo i włosy łonowe znajdowały się znowu tam, gdzie według naszego pana Boga powinni być.

 
Comments: Prześlij komentarz

<< Home

ARCHIVES
01/02/2005 - 01/09/2005 / 01/09/2005 - 01/16/2005 / 01/16/2005 - 01/23/2005 / 01/23/2005 - 01/30/2005 / 01/30/2005 - 02/06/2005 / 02/06/2005 - 02/13/2005 / 02/13/2005 - 02/20/2005 / 02/20/2005 - 02/27/2005 / 02/27/2005 - 03/06/2005 /


Powered by Blogger