Huis ten Bosch
.
28.1.2005
Telegram Huis ten Bosch: o godzinie 9.23 odjazd z Beppu. Żegnamy się z Patricia i Malcolm na dworcu, po kawie z toastem pod rozlegającymi się dźwiękami (głośny śpiew ptaków i głośna muzyka europejska). Pociągiem do Fukuoka (czyli do Hakata – teraz dworce zaczynają się nazywać inaczej niż miasta, w których leżą i do których należą), tam przesiadka z specjalny pociąg o nazwie „Huis ten Bosch” do Huis ten Bosch. Przyjazd o godz. 13.04. Obiad (O-Bento) w pociągu. Miły profesor Ikenaga czeka na nas na dworcu. Jedzie z nami do hotelu Nikko. Słońce grzeje. Do pokoju nas wpuszczą dopiero po 15-tej. Zdejmuję wełniane rajstopy na toalecie damskiej. Dalej do uniwersytetu (Nagasaki International University w Sasebo), pierwsze uporządkowane biuro. Piękny widok na góry. Prof. I. studiował w Szwajcarii i w Austrii, napisał pracę doktorską o pastwiskach górskich w Tyrolu. Potem zwiedzamy Huis ten Bosch. Holenderskie miasto, położone na północno zachodnym kącie Kyushu. Nazwę dostało po letniej rezydencji królowej Beatrix. Więcej tu nic nie ma. Godzinę samochodem od Nagasaki. Z portem na łódki sportowe i widokiem na morze wschodniochińskie. Chyba zwariowałam. Znajduję się nie tylko nie w właściwym filmie, lecz nie na właściwej planecie. Odkatapultowana. Świat absolutnie pozorny i sfałszowany. Kraina Disney. W formie Holandii, w skali1:1. W Japonii. Wiatrówki. Dzielnice handlowe. Katedra z Utrecht. Domy mieszczańskie. Kanały. Przystanki. Dla autobusów. Dla promów. Z wieży mniemanej katedry widać, że fasady z wypalanych cegieł przyklejone są jakby z grubego kartonu. Do brzydkich części z szarego betonu. Ale wszystko jest autentyczne. Kostki brukowe importowano z Hollandii. Dotykam domy, mury. Czuję szorstki kamień pod palcami. Nie wierzę ani oczom ani palcom. Tego im nie daruję. Japończykom. Że zmylili mi zmysłów. W nocy miasto wygląda jeszcze bardziej jak z bajki lub z horroru. We mnie gotuje się nie tylko trzecia złość, lecz nigdy jeszcze nie doświadczona agresja. Teraz już nic im nie wierzę. Japończykom. Oni są w stanie do kopiowania wszystkiego. Do udawania wszystkiego. Uśmiechem. Graniem. Wzniesieniem fasad. Z prawdziwych cegieł wypalanych i nasmarowanych w Amsterdamie. Chore społeczeństwo. Które coś takiego wymaga. Chce. Ogląda. I zeszyty Manga. I pałace Pachinko. Chore społeczeństwo. Które sobie funduje taki nonsens. Huis ten Bosch za późno zostało wybudowane. Okres bubble przestał bubblować. Mania wielkości. Inwestowali 2,6 miliardów US-$. A potem rynek nieruchomości spadł. Ale to miasto istnieje dalej. I w nim setki ludzi pracujących. Japończycy ze skośnymi oczami, w przedziwnych mundurach. Przebraniach. Którzy ani słowa nie mówią lub rozumieją po nie-japońsku. Z wiecznym uśmiechem na ustach. Uśmiechem. Uśmiechem. Wleją na nas wodospadami grzeczności. Boże, gdzie ja jestem? Wszędzie dźwięki. Muzyka baroku. Haydn. Mozart. Vivaldi. W parku za zamkiem. Nie wytrzymuję. O ósmej wieczorem (od kwietnia o dziewiątej) fajerwerki i show laserowa. Codziennie. Przez cały rok. Potem głośniki życzą nam miłego wieczoru w „europejskim nastroju“, tak głośno, że mieszkańcy Pusan pewnie też usłyszeli. Echo wraca z niewinnych pagórek dookoła. Chciałabym uciekać jak najdalej. Hotel Nikko znajduje się poza murami tego świata wielkiego dziwu. Rodzaj trzeci sztucznego miasta: Tsukuba – miasta naukowców. Yufuin – wieś tradycji. Huis den Bosch – A i O japońskiej turystyki. Z wysokim deficytem. Ale naturalnie atrakcyjne. Drogie. Trzeba zapłacić ogromną sumę, by przekraczać szlaban „arrival“. A po bramie „departure“ nic nie ma. Wieczorem jedliśmy w chińskiej restauracji na drugim piętrze mniemanej katedry z Utrecht. Nie było innej możliwości. Na tym samym piętrze – alternatywnie - istniały jeszcze restauracja koreańska i japońska. Po południu piliśmy kawę na rogu placu przed katedrą (pierwsza toaleta damska, która oferowała bezpłatnie podpaski obok waty na szminkę). Na ulicach czerwone, żółte, zielone i niebieskie samochody. Takich nie ma w całej reszcie kraju. I nareszcie hotel Nikko. Bez dostępu do internetu w pokojach. Umeblowane jak w socjalizmie. Szufladka biurka wisiała w mojej dłoni, jak tylko dotykałam. Bagażowymi w Japonii zawsze są młodziutkie chude kobiety. Biegają przez cały parking, żeby zwalniać nas od ciężkiej walizki. Za nic na świecie nie ciągną jej na kółek. Boże, gdzie ja tu jestem?