Japonia2005
piątek, stycznia 21, 2005
  Pierwsze trzęsienie ziemi .

19.1.2005

Tsuji-san opowiadała rano, że wczoraj o godzinie 21.50 ziemia w Niigata się trzęsła. Lekko tylko. Ale jednak wyczuwalnie w domach. Na ulicach raczej nie. Tego nie rozumiem. Byliśmy w naszym pokoju na 26 piętrze. Profesor wpatrywał się w nocne miasto i sączył ze szklanki zimne sake. Ja walczyłam z klawiaturą, która ciągle przedstawiała się na japońskie sylaby. Nie zrozumiałam dlaczego. Ponieważ moje palce za szybko biegały po niej i głowa nie nadążyła. Myśleniem. Patrzeniem. Zapamiętaniem. A przecież byłam taka zadowolona, że nie wzięłam laptopa, ponieważ w pokoju hotelowym stoi płaski ekran, Hitachi, najnowszy model, na którym możemy oglądać BBC WORLD i którego mogę też nakarmić tekstami blogowymi. Nie jednocześnie oczywiście. Co – nie ma czego kryć – powołało małe napięcie w pokoju 2609 pomiędzy godzinami 21.30 a 22.30. Wobec tego najprawdopodobniej nie wyczuwaliśmy trzęsienia ziemi.

Niigata – dziwne miasto bez duszy. Mieszkamy w najwyższym budynku. Niczego tu nie ma do zwiedzania. Kiedyś podobno było dużo kanałów. Zbiórki wody. Jeziorka. Wody śródlądowe. Drogi wodne na transport. W zimie raj dla dzieci na łyżwach. Góry za plecami. Morze przed czerwonymi policzkami. Morze japońskie na drugim brzegu, ze strony Rajin-Sonbong, w koreańskiej terminologii nazywa się morze wschodnie. Nazwę tę Japończycy z natury rzeczy nie mogą przyjąć, ponieważ na wschodni brzeg ich wyspy dobijają się fale z Pacyfiku. Na plaży w środku miasta ułożone są stosy ogromnych falochrony. Woda podczas porannego spacerku wyglądała niewinnie. Rybacy skrobali trawę morską opuszczonego akurat przez odpływu betonu. Obok niesamowity kran walczył z ogromnymi skałami.

Wczoraj w shinkansen-ie nagle zrozumiałam, jak szybko przyzwyczailiśmy się do zimnego ryżu. Stoję nadal jakby krok za mną. Jak cień własnego ja. I obserwuję zdziwiona, co ja robię. Otwartą gębą. Tsuji-san proponowała, z powodu czasu, abyśmy kupili sobie piknik na stacji Tokio i jedli w pociągu. W Niigata, obiecywała, będzie o wiele lepsze jedzenie japońskie niż w Tokio. Wszyscy Japończycy bez wyjątku, którzy wysiadali z shinkansen-u, który przez cały dzień pędzi z Niigata do Tokio, a potem z Tokio do Niigata, wynosili puste pudełka oraz puste butelki po wodzie, puszki po piwie, butelki po sake w szatce plastykowej, w której kupili gdzieś na jakiejś stacji północno zachodniej zimny obiad. Rzucili pustą przezroczystość na peronie w Tokio do specjalnych worków na śmieci w specjalnych blaszanych pojemników. Od pasażerów jednego wagonu przelały się worki. I od razu pojawiły się wesołe dziewczynki w białych rękawiczkach. Jedne uniknęły z wypełnionymi po brzegach workami, drugie wyłożyły pojemniki nowym przezroczystym plastykiem. Każdy w tym kraju nosi swoje śmiecie ze sobą, aż znajduje właściwy na nie pojemnik. Gdyby wiedzieli o tym Szwajcarzy! W sklepie, w którym wszystko kosztuje 100 Yen, kupić można „portable ashtrays”. Popielniczka dla kieszeni. Do roznoszenia. Do towarzystwa w podróży. Shinkansen z Niigata w Tokio najpierw został gruntownie sprzątnięty, zanim nowym podróżującym wolno było wsiadać. Wszyscy czekali bez słowa i bez znaku skargi. Cierpliwie na zimnym peronie. Z zimnym obiadem w ręku. Jak panowie kończyli sprzątać i wysiadali, zamknęły się za nimi drzwi i w pustym pociągu wszystkie siedzenie automatycznie przewróciły się. W Japonii nikt nie musi podróżować siedząc tyłem do ruchu pociągu.

Jedliśmy w shinkansen-ie zimny ryż i zimną rybę pałeczkami, podczas gdy Fuji za oknami powoli zniknął z zasięgu naszych twarzy. Popijałam zimno gorącą herbatą zieloną z plastykowej butelki. Aż następne wulkany się pojawiały. Substancje płynne, picie wszelkiego rodzaju, od słodkiego soku po kawę i sake, można kupić w zimnej lub gorącej formie. Wszędzie. Na wszystkich rogach domów i ulic. We wszystkich budach. W tunelach metra. Na stacjach. Na dworcach. Z tak zwanych „Vending machines“. Które stoją w całym kraju w regularnych odstępach. Wymierzone z góry. Aż do piętrach hotelowych. I do naszego domu Ninomiya. Tylko jedzenie zawsze jest raczej zimne. W eleganckiej restauracji tak samo jak z pudełka na piknik w pociągu. Zjadłam ku mojemu ogromnemu zdziwieniu wilczym apetytem zimny ryż z pudełka imitatu drewnianego. Potem zapakowałam wszystko, nie prawdziwe drewno, karton, plastyk z powrotem do przezroczystej reklamówki, wiązałam uchwyty, wynosiłam w Niigata z shinkansen-u i wyrzuciłam na peronie do przeznaczonego dla naszego wagonu pojemniku na śmieci wysortowanych.

Niebo pochmurzyło się. Po południu deszcze i śniegi mają padać. Nie ma zimy żadnej. Na razie. Wiatr drzemniał rano, powietrze było łagodne, słońce blade. Pokój hotelowy, jak przyjechaliśmy, nagrzane było do 24 stopni. Chcieliśmy zmniejszyć temperaturę wewnętrzną elektronicznie na 20 stopni, i air-condition od razu włączył przypływ lodowatego powietrza do pokoju. Najlżej ubrane w Japonii są dzieci. Opowiadał przy obiedzie Vladimir, Rosjanin. Tym mniejszy człowiek, tym bardziej nagi. W Rosji jest odwrotnie, mówi Rosjanin. Wszędzie jest odwrotnie. Myślę i czuję jak złapie mnie pierwsza złość. Przerażona jak własna cień. Cudzoziemców rozpoznaję po grubych swetrach i czapkach wełnianych. I po tym, że nie rozmawiają po japońsku. Ile już spotkaliśmy takich, od człowieka DAF z Bielefeld do Rosjanina Vladimira, którzy pracują od lat w tym kraju, a na pytanie, czy mówią, lub przynajmniej czytają po japońsku, z konsternacją kręcą głową. Jakby chcieli powiedzieć: „na co mi to?”.

Niedaleko od hotelu odkryliśmy wczoraj kościół. Kościół katolicki, jak mnie się wydawało, bo krzyż rzymski na dachu. Tylko fontanna przed wejściem irytowała nieco. Może to japoński styl? Obok kościoła długi budynek, w którym we Włoszech na pewno mieszkałyby zakonnice. Jakaś instytucja chrześcijańska? Wszystko fake, śmiała się Tsuji-san. Pałac ślubów. W którym nawet nie odbywa się oficjalna ceremonia. Pałac tańców. Ogromna sala bankietowa. Poświęcona świętemu Walentynowi. Którego nawet papież nie zna. Podobno chrześcijańska moda. Wesele w białej sukni. Pod krzyżem posrebrzanym.

Pierwsze trzęsienie głowy. Zimny ryż. Poduszki ogrzewające pod stopami. Ślepe klawisze pod palcami. Japońskie sylaby. Nie do rozszyfrowany ekran. Miasto bez duszy. Zima nadciąga z Nachodki.

 
Comments: Prześlij komentarz

<< Home

ARCHIVES
01/02/2005 - 01/09/2005 / 01/09/2005 - 01/16/2005 / 01/16/2005 - 01/23/2005 / 01/23/2005 - 01/30/2005 / 01/30/2005 - 02/06/2005 / 02/06/2005 - 02/13/2005 / 02/13/2005 - 02/20/2005 / 02/20/2005 - 02/27/2005 / 02/27/2005 - 03/06/2005 /


Powered by Blogger