Japonia2005
środa, stycznia 26, 2005
  W domu .

23.1.2005


Jeden dzień w apartamencie 2108 w domu Ninomiya. Nie ma słońca. Tsukubasan ma pochmurzone czoło. Profesor przygotowuje wyśmienite południowowłoskie śniadanie. Żołądek uspokoił się. Czytałam emaila, ale nie odpisałam. Zrobiłam pranie i suszyłam w łazience przy pomocy guzika DRY. Musimy nadrobić zużycia elektryczności. Akurat wśród czarnych podkoszulki profesora znalazł się drobna chusteczka higieniczna. Wszędzie proszą nas o zadbanie środków naturalnych. Dzieci malowały narodowe wartości na papier i sztywny karton. Kolorowymi farbami wodnymi. Obrazy te teraz wiszą w muzeum Suiboku w Toyama. W Japonii jest 48 prefektur. A w nich panuje wyścig podobny jak pomiędzy szwajcarskimi kantonami przy Vierwaldstättersee. Znowu przyszyłam guzika. Wyprasowałam znowu trzy koszule. Wszystkie ubrania, które mamy ze sobą, wieczorem zapakuję do walizki. Jutro rano jedziemy z Aoki-san do Tokio, profesor ma spotkanie w JTB. Ja z Mario pójdę na spacer. Wieczorem lecimy ze specjalistą turystyki do Oita, gdzie ma czekać na nas Malcolm, spędzimy u niego cztery dni w Beppu, wracamy jakby na piechotę, czyli bez tchu różnymi pociągami różnej prędkości przez Huis ten Bosch, Nagasaki, Fukuoka, Hiroshima, wyspę Miyajima, Okayama (najpiękniejszy ogród w Japonii, Koraku-En), Himeji (największy ocalały zamek), Kyoto i Nara 2-iego lub 3-ego lutego do domu. Czasu zostało już nie wiele. Pierwsza pełnia nowego roku zbliża się na niebie niechybnie.

Niedziela w Tsukuba. Specjalista od turystyki śledzi transmisja ostatniego dnia walki sumo o puchar cesarza. Od jutra rozpacz jego nie ma szansy żadnej. Asashoryu z Mongolii już od naszej wizyty w Niigata jest faworytem niewątpliwym. Wczorajszą walkę jego widzieliśmy przypadkiem na lotnisku w Toyama, gdzie rozpoczęta butelka z wodą mineralną niegazowaną wywołała specjalny interes służby sprawdzenia bagażu ręcznego. W krótkim streszczeniu high light-ów sportowych podczas wiadomości wieczornych. W sali wolnej od – oprócz nas – cudzoziemców i papierosów. Palić można w tym kraju tylko w specjalnych pomieszczeniach, zamkniętych hermetycznie od reszty świata. Palaczy w nich wyglądają jak konie wyścigowe. Palą zachłanne i szybko. Każdy chce dogonić drugiego. Znowu wygrał Asashoryu brawurowo, zrozumieliśmy to bez słów. Siedzieliśmy w poczekalni, w której oprócz nas nie było ani słowa po angielsku. Tsuji-san zdziwiła się na dwunastym piętrze budynku Bandaijima, dlaczego cudzoziemiec może być tak wspaniałym zapaśnikiem sumo. Gazety dziś donoszą regresywny tłok widzów w Ryogoku Kokugikan w Tokio. Tylko pierwszego dnia (8-ego stycznia, przy obecności cesarza z żoną) i podczas weekendu wszystkie miejsca w stadionie były wykupione i zajęte.

Jeden dzień w Tsukuba. Z Tanizaki Jun’ichiro. Przy biurku, które zajęłam ja, ponieważ profesor ma biurko na drugim piętrze instytutu specjalizującego się na global warming. To nie ja mam fiołka w punkcie ustęp w tym kraju. Japończycy kierują całą moją uwagę na czyste, nowe, schludne, czułe na dotyk i światło toalety damskie, męski i dla niepełnosprawnych. Wczoraj w ekspresie z Kanazawa do Toyama zrealizowałam, że jest pisuar oraz toaleta zachodnia (czyli do siedzenia, z nie ogrzewanym sedesem), wspólna dla kobiet i mężczyzn. Widocznie faceci więcej mają do sikania w pociągach. Albo inaczej: więcej facetów podróżuje. Po prostu. Normalnie wszędzie jest przesyt toalet damskich i męskich. Nawet w drugim po kolejności piękna ogrodzie, w Kenroku-En. I nawet w niby jedynej autentycznie zachowanej dzielnicy Samuraj w Kanazawa. Drewniane domki toaletowe rosną z ziemi zamarzniętej jak tulipany w Toyama. Jak tylko spłynął śnieg wczorajszy z jezdni. „Pokój do picia herbaty z pewnością jest miejscem bardzo inspirującym, bardziej natomiast jest nim ustęp – konstruowany w japońskim stylu w taki sposób aby intelekt w pełnym tego słowa sensie mógł dojść do siebie“, napisał Tanizaki Jun’ichiro osiemdziesiąt lub nawet sto lat temu. I dalej: „Naprawdę nie ma lepszego miejsca aby poddawać się cykaniu owad, śpiewie ptaków, nocy pełnia, i nietrwałym pięknie wszystkiego o każdej porze roku. Przypuszczalnie właśnie tu wielcy twórcy haiku znaleźli swoje motywy.“ Ponieważ zwiedzamy ogrody Japonii – jak wszystkie inne zabytki i rzeczy warto do oglądania w tym kraju – w zimie, mamy na ogół zimne, a czasami nawet mokre stopy. Za to oszczędzamy sobie wyregulowane nurty widzów i walki megafonów. Przy latarni Kotoji. Przed najstarszą fontanną Japonii. Na moście Hanami z widokiem na tysiące kwitnących kwiatów. I tak dalej. Zima ma swoje zalety. Mimo że brak mi zupełnie podniosłość na ustępach Jun’ichiro. Ogród Kenroku-En został tak nazwany w roku 1822. Podobno (komu dziw) od chińskiego poematu o ogrodzie w Luoyang. Dosłowne znaczenie „Kenroku” – to „ ogród z sześcioma atrybutami“. Czyli: bezkresna przestrzeń, spokój, sztuczność, starodawność, woda i piękne widoki. Spokój mieliśmy aż zanadto. Bezkresnej przestrzeni daremnie szukamy w ogrodzie japońskim. Sztuczności nie brakuje, drzewa są wzmocnione rusztowaniami, pod którymi znikają wszystkie konary, pnia i pączki. Starodawność – tego nie rozumiem. Woda jest wszechobecna w formie śniegu, oprócz jezior, rzeczułek i wodospadów. Miasto Kanazawa pokazuje nam piękne widoki z betonu. Wydmy piaskowe i góry lazurowe grzecznie zasnuły w chmurach.

Ostatni dzień stycznia w Tsukuba. Aoki-san nie rozumie, dlaczego uczę się sylab katakana. Aoki-san nie wie, że kōhii (kawa, czyli po angielsku coffee), kamera (aparat fotograficzny, czyli camera), kāmēka (mechanik samochodowy, czyli car maker) lub kāhiita (ogrzewanie samochodowe, czyli car heater), rēnkōto (płaszcz przeciwdeszczowy, czyli raincoat) itp. są słowami, które dobrze rozumiem, jeśli tylko ich rozpoznaję. Aoki-san nie ma pojęcia, że np fakt, że język japoński nie ma własnego słowa dla „płaszcza przeciwdeszczowego“ (nie mówiąc o płaszczu zimowym) lub że wypożycza słowa dla „ogrzewania samochodowego“ z angielskiego, więcej daje mi do myślenia niż całe jego przemiłe towarzystwo. Aoki-san nie może sobie wyobrazić, że zastanawiam się nad tym, dlaczego w Japonii troszczy się o jakości powierzchni jezdni podczas mocnych opadów śniegu, a wcale nie o ludzi, a tym bardziej o kobiety. Aoki-san wymienił z księdzem Shinto parę słów po japońsku, zanim zostały nam podane na kolanach 18 delikatesów. Całkiem niepotrzebnie potem nas poinformował, że musiał panu dr H. coś wytłumaczyć o Europejczykach. Kropka. Nic więcej nie zdradził. Mam słowa francuskiej Véronique z Mito w uszu: „Ważne jest to, czego się nie powie!“ Aoki-san może z wynalazkiem śniegobrazu rozmawiać po japońsku, ile sobie życzy. Póki nie powie, że rozmawiał o mnie. Teraz cały czas myślę o tym, co zrobiłam źle, nie tak, jak powinnam. W oczach Aoki-san. W oczach księdza Shinto. We wszystkich skośnych oczach. Tych wyspiarzy.

 
Comments: Prześlij komentarz

<< Home

ARCHIVES
01/02/2005 - 01/09/2005 / 01/09/2005 - 01/16/2005 / 01/16/2005 - 01/23/2005 / 01/23/2005 - 01/30/2005 / 01/30/2005 - 02/06/2005 / 02/06/2005 - 02/13/2005 / 02/13/2005 - 02/20/2005 / 02/20/2005 - 02/27/2005 / 02/27/2005 - 03/06/2005 /


Powered by Blogger