Japonia2005
czwartek, stycznia 13, 2005
  Świat widzialny .

11.1.2005

Profesor dziś miał pierwszy oficjalny występ i poszedł sobie w garniturze, z samym USB-styk w zanadrzu. Ja prasowałam trzy koszule, przyszyłam ręcznie dwa guziki i zszyłam pęknięty szew, zawijałam na zapas kilka prezentów, pojechałam po spodnie do pralni chemicznej i kupiłam plecak dla naszej wycieczki na Haleakala. Potem wyszłam z apartamentu, okrążyłam podwórko aż do południowego skrzydła i jechałam windą na dziewiąte piętro. Nic nie było widać. Niebo za jasne, szara niebieskość rozpływa się na horyzoncie w gęstą zupę mgły i dymu. Fuji nie pokazał mi się dziś. Wszędzie w kraju, tak widać po niezrozumiałych wiadomościach wieczornych w prognozie pogody, pada śnieg. Tylko u nas, na płaszczyźnie Kanto ryż śmieje się i rośnie ku słońcu.

W zimnej bibliotece czytam, że w erze Edo (1603 – 1867) założył Tokugawa Ieyasu tak zwany szogunat w Edo (dziś Tokio) i zostawił cesarza w starej stolicy Kyoto bez faktycznej mocy ale z całą kolorową służbą. Podobno Tokugawa widział ze swojego nowego pałacu w Edo pod czystym niebie w jednym kierunku – południa – Fujiyama i w drugim – północnym Tsukubasan. Moja górę. Przed moim oknem. To był wtedy cały widzialny świat, nad którym on, Tokugawa władał despotycznie. Ja nie władam nad niczym. I nic nie widzę. Przenoszę laptopa z apartamentu z ocieplonej podłogi do lodowatej biblioteki, włączam go do internetu i sprawdzam, kto pisał do mnie podczas snu.

Tsukuba, sztuczne miasta akademickie, leży krzywo w świecie. Podobno architekci miasta wybrali czterdzieści lat temu najgorszy grunt nieurodzajny na nowe osiedlenie naukowców. I znaleźli go między dwiema rzekami, które pływają z północnego zachodu do południowego wschodu. Wschodnia rzeka to Sakura-gawa, a zachodnia Kokai-gawa. Miedzy tymi rzekami założyli w geometrycznym porządku ulice, skrzyżowania, paski dla pieszych, przejścia dla pieszych, szlaki rowerowe, które miały dosięgnąć wszystkich chat chłopskich z okolic i wszystkich nie zbudowanych jeszcze instytutów naukowych, mieszkań służbowych, żłobków i szpitali. Wszystko w relatywnie krzywym położeniu. Ale w obiektywnej prostokątności. Uniwersytet w Tsukuba, na której mój profesor i prywatny kucharz dziś miał wykład o ulubionej swojej tematyce, mianowicie o „Sustainable Tourism Development in Western Europe and in East Asia“ założono pierwszego października 1973 roku. Teren uniwersytecki, cały campus przecinają w regularnych odstępach wielopasmowe autostrady. Zbudowano ulice zanim wzniesiono budynki. Miasto Tsukuba powstał oficjalnie dopiero 30-ego listopada 1987 roku z osadów chłopskich Oho-machi, Toyosato-machi, Yatabe-machi i Sakura-mura. 31-ego stycznia 1988 roku dołączył się do nowego miasta też Tsukuba-machi. Sowa „tsukutsuku“, zadomowiona w lasach pasma górskiego Tsukubasan została, chyba z powodów onomatopeicznych maskotką sztucznego miasta. Mimo że, jak czytam na stronie internetowej miasta sowa uważana jest jako filozof lasu bambusowego i symbolizuje mądrość i elokwentność. Piękny świat na niby.

Profesor wrócił późno i przynosił mi prezent z księgarni uniwersyteckiej: „Easy Katakana. How to Read Non-Japanese Loanwords.“ Dziś znowu dzień ognia, kayobi. Już tyle razy go mieliśmy. Pani domu dostaje zadania domowe. Musi od jutra uczyć się alfabetu sylabicznego katakana dla codziennych spraw i zakupów. Ale na razie jest głodna i niechętna do niczego. A kucharz nie ma pomysłów. Lodówka pusta. Wychodzimy więc do Hang A Ri, koreańskiej restauracji na rogu, gdzie pierwszego wieczoru, dokładnie dwa tygodnie temu, zjedliśmy przestraszeni i z jetlagiem zimną zupę z zimnym makaronem. Dziś jesteśmy pewni, chcemy zamawiać gorącą zupę. Tyle już się nauczyliśmy. Jak czytać jadłospis. Ale pomysł! Jadłospis jest kolorowy i nowy jak cały rok 2005, dania całkiem inaczej ułożone. Wybieramy więc po obrazkach. I jemy w końcu coś takiego jak koreański Rösti z Emmentalu (smakuje znakomicie! Drobno siatkowane ziemniaki smażone, ostra warzywa, sepia w kawałkach) i Kimchi. Jutro jedziemy do Tokio.

 
Comments:
znalazłem w zakończeniu książki o Konwickim taki akapit: "Gdy spojrzę wstecz, jest zupełnie jasne, że musiałam jechać do Polski, aby znaleźć swój temat. Widocznie jestem tak zakodowana: na podróż w nieznane, aby dojść do siebie. Potem musiałam jechać do Chin, aby spotkać się z przyszłym mężem-Berlińczykiem. Warto więc – a może mocniej, trzeba, tym kończę swoje wywody intymne - poddać się pokornie przeznaczeniu. I trzeba koniecznie mieć cierpliwość, aby doczekać się właściwego momentu."
W tak egzotycznym i niezrozumiałym kraju (dlaczego w domu nie może być ciepło?) mogą to być odkrycia tym bardziej zaskakujące i ciekawe, im bardziej odmienna jest kultura, z którą przyszło się zetknąć.
Dlatego czytam Twojego bloga, a czasem (jak teraz) się odzywam.
Bardzo serdecznie pozdrawiam W Nowym Roku i dziękuję za pamięć
Janek
jgalant@amu.edu.pl
 
Prześlij komentarz

<< Home

Moje zdjęcie
Nazwa:

born in Liestal, lived in Warsaw, Berlin, Birmingham, Tsukuba, Cracow - last years in Meldorf on sea level at the Waddensea - since september 2024 in Lalitpur under the Roof of the World.

ARCHIVES
01/02/2005 - 01/09/2005 / 01/09/2005 - 01/16/2005 / 01/16/2005 - 01/23/2005 / 01/23/2005 - 01/30/2005 / 01/30/2005 - 02/06/2005 / 02/06/2005 - 02/13/2005 / 02/13/2005 - 02/20/2005 / 02/20/2005 - 02/27/2005 / 02/27/2005 - 03/06/2005 /


Powered by Blogger