Japonia2005
sobota, lutego 05, 2005
  Cień człowieka .



Jasne, że nie wypada powiedzieć ani słowa krytycznego o Hiroshima. Jednak – dla mnie jest to miejsce bez serca, jedyne może w tym rodzaju na całym świecie. Nie ma tu umarłych. Żadnych. Wypędzono ich z pamięci. Wykluczono spalonych dusz z manifestacji polityczno-pokojowej.

Nie jestem turystką w Japonii. Spędzam tu dwa miesiące z mężem, który naukowo zajmuje się turystyką. Dla mnie jest to w miarę bez znaczenia. Mógłby równie dobrze pracować w instytucie badań materiałów za moim oknem (zob. zdjęcie u góry). Wtedy zmieścił się, mimo brzucha, w jednym z moich obrazów Hoppera. Zajmuję się własnym myślom. Potrzebuję komputera i dostęp o internetu. Nic więcej. Sanjusangen-do lub najczęściej sfotografowany budynek w Kyoto nie są dla mnie konieczne ani stratą. Ćwiczę opanowanie. Czekam spokojnie na punkt szczytowy swojej podróży. Spędzam czas, o ile to jest możliwe, korzystne dla siebie. Jak na słonecznej poczekalni, ocieplonej podłogowo i wyposażonej gorącym źródłem leczniczym dla nóg. Aż osiągnę cel, czyli największy śpiący wulkan świata. W kraterze którego zostają mi ledwie kilka godzin. Ale one zrównoważają koszmary, bóle stawów i lodowate stopy w świecie Shinkansen. Do Berlina wracam, inaczej niż Profesor, przez Washington DC. Tak jest ustalone już od tak dawna jak program Aoki-san dla pobytu specjalisty sustainability w Japonii. A ten rano zaskoczył mi zupełnie wiadomością, że bezpośrednio na międzynarodowym lotnisku Washington Dulles, w centrum Udvar-Hazy, czeka na mnie Enola Gay. 43 metry rozpiętości, 30 metrów długości. Paul Tibbits, pilot, który w tamtej jasnej nocy sierpniowej startował o godzinie 1.45 z Guam w kierunku Hiroshima, umarł dopiero parę lat temu. Do końca życia podobno nie żałował zaangażowanie „dla pokoju i ojczyzny“.

Jasne, że nie wypada powątpiewać w cokolwiek ze strachu Hiroshima lub ośmieszać. Pilot musiał mieć dobrą widoczność. Tak mnie poinformowała wystawa. Mario pisał w emailu do mnie, że „czytelnik Ci nie uwierzy, myśli że fantazjujesz. Ale tak samo było z BA nad Nagasaki. Miasto Kokura tamtego dnia było zachmurzone.“ Wystawa również poinformowała mnie o tym, że Amerykanie już w roku 1943 byli zdecydowani, użyć bombę atomową – o ile będzie gotowa na czas a wojna nie skończona – „z pewnością i w każdym razie“. W celu usprawiedliwienia kosztów produkcji przed narodem. Długoletniej pracy badawczej. Potu tylu zestresowanych naukowców. Jako kraje „celowe“ wchodziły w grę tylko Niemcy i Japonia. Niemcy dość szybko zostały skreślone z listy, ponieważ inżynierowie nie byli w stanie zapewnić ze stuprocentową pewnością eksplozję bomby. Gdyby bomba nie wybuchła, Niemcy ukradliby know-how. Po Japończykom wtedy nie spodziewało się tyle sprytności. Japonia do dziś jest krajem pewnym i naiwnym. Nie ma tu kradzieży, ani morderstwa ani hipokryzji. Fałszerki monety wartości 500 Yen, które od kilka dni w niesamowitych ilościach są w obiegu, najprawdopodobniej są produkcją północnokoreańskiej.

Amerykanie, pozbawieni skrupułów, przerwali od wiosny 1945 zwykłych bombardowań wybranych miast japońskich. Dlatego na przykład Niigata nie zostało bardziej zniszczone. Miasto było na liście, ale leżała pod grubą warstwą chmur. Bomba atomowa spaść miała na miasto nienaruszone i sprawne. W środku życia codziennego. W pełnym słońcu. Tak chcieli wynalazcy. Chcieli zobaczyć cały rozmiar katastrofalnego zniszczenia, i wykorzystywać go w celach naukowych.

Nie wypada. A jednak jest dość naiwnie, uważać (myśleć, mieć nadzieję), że w historii ludności nie będzie więcej wojen, tylko i wyłącznie po to, by wypróbować nowych broni. By opróżniać arsenałów broni. By usprawiedliwiać wydatki zbrojeniowe. Wstrząsnął mnie bardzo pomnik dla młodzieży (Memorial Tower to the Mobilized Students). Zginęli, ponieważ zaciągnięte byli do pracy pozbawionej wszelkiego sensu w centrum miasta. Zburzyli domy. Ciągnęli ognioodporną przesiekę dookoła dzielnicy bankowej. Dookoła centrum pieniężnego. Wszyscy liczyli się z bezlitosnym bombardowaniami z nieba. Z pożarami strasznymi. Teraz nastolatki czczeni są jak bohaterów narodowych. Zginęli wypełniając służbę honorową dla ojczyzny. Mimo że całkiem głupią. A gdyby nie wykonali tej pracy, najprawdopodobniej też nie przeżyli by zrzucenie bomby jądrowej. Wyparowaliby nie-bohatersko na zwykłych ławkach szkolnych. Wstrząsnęła mnie bezimienność. Co pozostało po dwieście tysięcych podobno nie zidentyfikowanych zmarłych? Rolka pergaminowa z wpisanymi nazwiskami podobno zakopana jest. Po co zakopuje się nazwisk anonimowych dusz? Dlaczego nie wpisano je na chodniki, które ciągną się kilometrami przez park. Dlaczego nie wbiło ich się w niemiłosierny beton? Park Pamięci Pokoju (Peace Memorial Park) jest gigantycznym, w styczniu naturalnie opustoszałym miejscem zebrania honorowych. Mamy szczęścia, że jesteśmy zimową porą w Japonii. Pisarz Martin Walser kiedyś zarzucił pomniku Holocaust w Berlinie, zanim tam stała ani jedna z kamiennych stel, że chce zostać miejscem „odrzucenia wieńców”. Cenotaf w Hiroshima właśnie jest takim miejscem „odrzucenia sztucznie związanych kwiatów martwych“ (czy nie znajdujemy się w kraju Ikebany?). Ani śladu duszpasterstwa. Słyszę wesoły śmiech buddystycznego mnicha z bliskiej wyspy Miyajima, na której przez wieki nie wolno było ani umrzeć ani rodzić. Chorych i kobiet w ciąży oddalono z wyspy. Dziś tak zwanemu Reverentowi nie wypada wzgardzić darom wiernych. Musi upiec prosięta, które mu położą do nóg.

Dookoła uporządkowanych gruzów po kopuły bomby atomowej stoi wysoki metalowy płot. Co parę kroków ostrzega nas znak informacyjny w jaskrawej czerwieni. Nie zbliżać się. Obiekt strzeżony elektronicznym urządzeniem alarmowym. Z daleka nie widać śladów pożaru. Jestem rozczarowana. Podrapacze chmur patrzą na mnie. Dumnie sterczą do nieba.

W muzeum cień człowieka. Na kamiennej płycie, podobno części schodów.Za szkłem. Legenda. Kłamstwo. A jednak obraz, którego już nie pozbędę ze swojej głowy. Podobno jest to kamień ze schodów do budynku bankowego. Podobno człowiek czekał przed bankiem 6-ego sierpnia 1945 roku o godzinie 8.15, aż drzwi się otwierają. Podobno była to kobieta. Podobno siedziała w momencie wybuchu na schodkach przed bankiem. Nic nie zostało, oprócz właśnie cienia. Którego – gdyby nie było tekstu opisującego na tablicy obok – nie rozpoznałabym.

Tanizaki Jun’ichiro pisze w eseju „Chwała cienia“, że kobiety z generacji jego matki nie posiadały ciała. „Pamiętam tylko twarz i ręce matki, i bardzo niewyraźnie jeszcze stopy. Nie pamiętam ciała jej. Przypomnę sobie przy okazji ciało postaci Kannon w Chūgūji (dawny klasztor zakonnic). Czy nie wygląda w swojej nagości jak model japońskiej kobiety z czasów przeszłych? Klatka piersiowa, podobna do deski, płaski biust cieniutki jak papier, brzuch jeszcze bardziej płaski i ciągnięty, prosta linia od kręgosłupa do biodra i do tyłku, tułów w całości porównalny jest do twarzy i do palców, członków wyjątkowo szczupłych, bez żadnej pełni, robi wrażenie raczej kija bez talii niż ciała. Czy rzeczywiście ciała kobiet z przeszłych czasów mogły wyglądać tak? Naprawdę ciało takich kobiet jest niczym więcej niż kijem do przymocowania ubrań!“

Cień kobiety w muzeum. W kraju, w którym życie od zawsze podzielone był i jest na obszar z butami (na zewnątrz) i na obszar bez butów (wewnątrz). Na obszar mężczyzn (na zewnątrz) i na obszar kobiet (wewnątrz). Dlaczego akurat kobieta miałaby siedzieć na kamiennej płycie przed instytutem pieniężnym w sierpniu 1945 roku? Nawet w Tokio, nawet dziś, nawet najbardziej wesoła młodzież szkolna nigdy i nigdzie nie siada na podłodze. Nie istnieje nic bardziej brudnego od zelówek. Pytam siebie, kto w tym kraju dobrowolnie wybiera zawód szewca, a co by moja szwajcarska Frieda zrobiła, gdyby urodziła się Japonką? Buty są brudne, nawet skarpety i pończochy są brudne. Czyste są tylko nagie stopy. Nagie stopy kobiece, które przez cały boski dzień nie opuszczają świata tatami. Wszystko, na czym buty stąpią, jest brudne. Buty jakby wzmacniają brud, bo zbierają go z różnych kamieni. Dlatego jest nie do pomyślenia, że człowiek – a tym bardziej kobieta – pozwoli sukni dotknąć miejsca i kamienia, po których niezliczona ilość butów chodzi. Nawet nie podczas wojny. I nie w upalnym lecie 1945 roku.

Straciłam wiarę w wielu rzeczy w tym kraju. A jednocześnie stałam się nagle tak absolutnie bez iluzji. Jutro rano lecimy do Sapporo na festiwal śniegu. W poniedziałek profesor ma wykład. We wtorek wracamy w nocy. Jest możliwe, że przez najbliższe dni znowu pozbawiona będę internetu. Że znowu rozchoruję. A potem opiszę wszystkie piękne rzeczy, które zwiedzałam.

 
Comments: Prześlij komentarz

<< Home

ARCHIVES
01/02/2005 - 01/09/2005 / 01/09/2005 - 01/16/2005 / 01/16/2005 - 01/23/2005 / 01/23/2005 - 01/30/2005 / 01/30/2005 - 02/06/2005 / 02/06/2005 - 02/13/2005 / 02/13/2005 - 02/20/2005 / 02/20/2005 - 02/27/2005 / 02/27/2005 - 03/06/2005 /


Powered by Blogger