Japonia2005
środa, lutego 23, 2005
  Odłamki 2 .

Zaczyna się od języka. Ponieważ jestem człowiekiem pisma. I kończy się przy dobrach kultury. Ponieważ jestem stacją rozrządową dla pociągów towarowych.

Rolf (z Berlina, nie ten ze Szwajcarii) ostatnio zapytał, czy w Japonii są „miejsca skarbów światowego z listy Unesco“, czy tu już wszystko zostało „wymięte z powierzchni ziemi”. Pytanie jego trafia w moją odparzoną duszę. Dlatego zwlekam z odpowiedzią. A za oknem rywalizuje Hopper z pełnią o błędne ogniki. Jasne, kto wygra. Dzień był ciepły jak nigdy dotąd. Powietrze ziarniste jak nad pustynią saudyjską. Samolot z Pekinu walczy z wiatrem i gania za utraconym czasem. Rhea dotarła do wyspy Maui. U niej w tej chwili jeszcze trwa dzień wczorajszy. Japoński następca tronu Naruhito obchodzi dziś 45-te urodziny.

Dużo jest dóbr kultury. Całymi pociągami towarowymi przewożę ich w swojej głowie przez wyspę. Kiedyś, w przyszłości wystartują w bagażniku Boeingu z ziemi. Co nie jest dziedzictwem światowym, zostaje dziedzictwem narodowym. Tak jest wszędzie. Ale tutaj istnieją rzeczy takie jak „Quasi-park narodowy“. Wydaje się pani domu, że jest to taki błąd w tłumaczeniu, jakich jest mnóstwo w całym kraju i na jadłospisach. Ale tak nie jest. Profesor dowiedział się oczywiście. Różnica pomiędzy „parkiem narodowym“ a „quasi-parkiem narodowym“ leży wyłącznie w sprawie finansów. Pierwszy zostaje przez państwo zdefiniowany i sfinansowany. Drugi zostaje z góry mianowany ale z dołu opłacony. Przez Prefekturę. Przez miasto. Przez wieś. Hierarchia wszędzie mocno jest osadzona. Nie można złapać oddechu i zemdlimy jak w za wąsko zasznurowanym gorsecie. Co na naszym ekranie umysłowym miga pejoratywnie, wzrasta dla japońskiej duszy w znaczeniu. I dumnie błyszczy na wszystkich mapach i folderach Yokoso.

Księżyc zajął już całe niebo i całe miasto. Punkt szczytowy pełni osiągnie w Tsukuba jutro nad ranem o godzinie 5-tej. A potem niedługo wzejdzie słońce. Miejsc dziedzictwa światowego zwiedzałam sporo. Dziedzictwa kultury światowego. Lub dziedzictwa światowego. Dziedzictwa przyrody. Lub dziedzictwa światowej przyrody. Dziedzictwa światowego przyrody kulturalnej. Dziedzictwa kultury przyrody światowej. Bóg raczy wiedzieć. Hiroshima na przykład jest dziedzictwem kultury światowego. Nie miasto, tylko pomnik pokoju, „Hiroshima Peace Memorial (Genbaku Dome)“. To, co zostało po bombie jądrowej. Szkielet świątyni mamona. Znowu wpadam we wściekłość, jak czytam w krótkim uzasadnieniu Unesco (zob. http://whc.unesco.org/sites/775.htm): “Not only is it a stark and powerful symbol of the most destructive force ever created by humankind; it also expresses the hope for world peace and the ultimate elimination of all nuclear weapons.” Nie pokój triumfuje. Ani w Hiroshima. Ani w świece. Ani w kulturze. Lecz tak zwana A-bomba. Skrót, chętnie używany przez Unesco i przez radców miasta, bagatelizuje potwór bomby atomowej. I przyjęcie do listy dziedzictw światowych przyznaje jej drugie usprawiedliwienie. James H. Foard pisze w artykule „Text, Place and Memory in Hiroshima“, którego profesor udostępnił mi uprzejmie: „… the story must be told, not only to designate the place, but also, so that the bomb does not triumph. Hence the place of Hiroshima must at once retain and reject, give and prevent access to its story. Te bomb cannot be memorialized, what are memorialized in the Park are the bomb’s opposites: its victimes, through many specific stones, and peace, with the peace bell and flame.“ Jaka wygodna amerykańska (Arizona!) argumentacja! Bomba nie może triumfować, nie można jej postawić pomniku, więc triumfuje pokój (bezcielesny, przezroczysty) i jednocześnie służy (tak samo bezcieleśnie, przezroczyście, uaniołowione, zdematerializowane) jako pomnik dla ofiar bomby. Dzwon pokoju. Płomień pokoju. Jak bardzo wzniosłe. Jak bardzo wzruszająco. Rzecz, która najwyżej unosi się w powietrze w parku pokoju jest biała flaga japońska z jaskrawoczerwonym punktem w środku. Muzeum przedstawia cały technokratyczny sprzęt tej A-bomby tak wiernie, i odmawia go kilka razy jak różaniec, że mnie, biednej kobiecie kręci się w głowie, a kto wie, niedługo każdy niedorosły wraca do domu i pogwizdywając spokojnie ją zrekonstruuje.

Ciemno się zrobiło. Profesor lądował w Narita. Nie mam już dużo czasu. Noce pełni wyostrzą myśli. Jak miecze Samurai. Słowo „peace“ – „pokój“ w Hiroshima jest przeładowane. Jak na żadnym innym miejscu świata. Szczerze mówiąc powinien zostać „wyeliminowane”. I tym samym miejscu pamięci oddane serce. Aż wyeliminowane zostają wszystkie broni jądrowe z kuli ziemskiej. Kierunek jazdy naszych pociągów towarowych źle był ustalony. Ale tego nikt nie mógł przewidzieć. Że sama kolejność wydarzeń będzie miała skutki tak wstrząsające. Po Huis ten Bosch (dziedzictwem ani światowego ani przyrody), i przed Hiroshima wyspa Miyajima. Która posiada dziedzictwo światowe kultury: Relikwiarz Shinto Itsukushima. Zwiedzaliśmy go po tym jak tłusty mnich odprowadził nas po świątyni Daiganji i pozwolił nam zobaczyć prywatny jego ogród Zen, i już nie miałam odpowiednią wrażliwość dla dziedzictwa światowego. Który w czasie przypływu pływa nad wodą jak kontenerowiec. Jesienią został mocno uszkodzony przez tajfun. Zdjęcia z sił elementów imponowały bardziej niż nowiutkie drewniane kładki po których skierowano nas niewielu niedzielnych zwiedzających ruchem jednokierunkowym. Po Hiroshima i przed Nara (całe miasto Nara jest dobrem kultury świata) zamek Himeji. Dziedzictwo światowe kultury. Z bliska wywołał raczej rozczarowanie. I gorzkość nad skórą. Pogoda się popsuła. Niebo się pokryło czarnymi chmurami. Wiatr zmienił się nagle na lodowaty. Po zamku zostało tylko wieża obronna. Musieliśmy zdjąć buty i nosić je ze sobą w siatce plastykowej. Mimo że wyszliśmy z zamku dokładnie na tym samym miejscu w którym weszliśmy. Pierwsza szykana w muzeum. Zawsze można (i trzeba) zostawić buty. W tym kraju nikt nie kradnie butów. Na luźnych kapciach i z dyndającymi się butami zimowymi w ręku kilka razy mogłabym padać ze stromych schodów i łamać sobie wszystkie kości i kark. Po Himeji i przed Kyoto (połowa miasta i cała okolica – ogromnym dobrem dziedzictwa kultury światowego) epoka lodowcowa w Nara. Zimno pozbawia mnie wszelkiego wyczucia dla listy Unesco i widoków pocztówkowych. A jak profesor życzliwie dostrzegł, że „tu możesz zobaczyć wreszcie rzeczy rzeczywiście stare“ (powiedział to chyba w świątyni Horyuji), wybuchnęłam. Jestem kobietą a żadnym fizykiem eksperymentalnym. Dysponuję wahaniami nastroju z powodów hormonalnych. Wszędzie na świecie. Nawet w egalizowanym społeczeństwie japońskim.

Stare lub nie. Autentyczne lub nie. Dobrem kultury lub nie. Dziedzictwem światowym lub nie. Holandia lub Japonia. Kyoto lub nie Kyoto. A-bomba lub B-bomba. W tym kraju przetacza się historię i tradycje jak dobra z zakładów chemicznych na stacji rozrządowej w Olten. Kontenerami. Na statkach. Lub na barana. Nikt nie wie, ile zawierają substancji wybuchowej. W japońskich domach (wczoraj byłam w jednym) jeden pokój wyposażony jest tatami. Tam chowa się cała tradycja. To jest bardzo proste. Otwierają się rozsuwane drzwi. Zamykają się. Ołtarz domowy. Ohinasama (na dzień dziewczyn trzeciego marca). Coś na dzień chłopców (zapomniałam daty, ponieważ dzień ów jest również świętem narodowym, czym dzień dziewczyn nie jest). Choinka. Zdjęcia ze ślubu. W japońskim świecie zewnętrznym cała tradycja chowa się w założeniach świątyń i relikwiarzy. Daleko od codziennych przesiadek. Niedotykana od szczudeł Shinkansen. Nikko – też dziedzictwo światowe, znajduje się też na liście mojego osobistego samouspokojenia „cośniecośjendakwidziałam“. I las cedrów – dobro kultury światowej, jednak nie ten koło Nikko, którego o zmierzchu oglądaliśmy, przez który przejechaliśmy i przechodziliśmy, którego dotykaliśmy i obwąchaliśmy, lecz las cedrów na Yakushima, małej wyspie na południu od Kyushu. Albo inaczej powiedziawszy – strony świata też podlegają wahaniom nastroju i są względne: północny koniec archipelagu Ryukyu.

Świątynia na powierzchni ziemi japońskiej są jak znaczki Kanji w języku japońskim. Obce i nie do rozszyfrowania nawet dla Japończyków. A ja niestety nie jestem w stanie odczytać listy dialogowej w sylabach Hiragana. W Nara widziałam ręcznie napisaną kartkę przypiętą do drewnianego słupku. “I’m sorry, my english is not good to explain buddhist temple.” Bez podpisu. Jedyne serdeczne zdanie w całym kraju.

 
Comments: Prześlij komentarz

<< Home

ARCHIVES
01/02/2005 - 01/09/2005 / 01/09/2005 - 01/16/2005 / 01/16/2005 - 01/23/2005 / 01/23/2005 - 01/30/2005 / 01/30/2005 - 02/06/2005 / 02/06/2005 - 02/13/2005 / 02/13/2005 - 02/20/2005 / 02/20/2005 - 02/27/2005 / 02/27/2005 - 03/06/2005 /


Powered by Blogger